Recenzja filmu

Alvin i wiewiórki 3 (2011)
Mike Mitchell
Jerzy Dominik
Jason Lee
David Cross

Wiewiórczy bis

Żarty, na wspomnienie których średnio rozgarnięty pięciolatek chlaśnie się dłonią w czoło, idą w dziesiątki, a piskliwe głosiki bohaterów rozrywają bębenki uszne.
Spotkałem się niedawno z teorią, że na filmy przeznaczone do lat trzech recenzent powinien patrzeć łaskawszym okiem (a najlepiej w ogóle zamknąć oczy) – dziecko jest przecież wszystkożerne. Nie będę z tym twierdzeniem polemizował, chętnie natomiast sprezentuję jego autorowi bilet na "Alvina i Wiewiórki 3". I jeśli oglądając ten zaprojektowany przez program rachunkowy i pozbawiony wdzięku produkt filmopodobny, nie będzie tęsknił za Chudym i Buzzem, Nemo i Kotem w Butach, tresowanym smokiem i rozpędzonym Zygzakiem McQueenem, z radością przyznam się do błędu.

Najmłodsze dzieciaki tęsknić za liderami animowanej pierwszej ligi raczej nie będą, bo film jest kolorowy, efektowny i skrzy się dowcipem. Alvin i kompania szalonych wiewiórów zaliczyła kolejny komputerowy lifting, futerka bohaterów są rude, lśniące i puszyste jak nigdy dotąd, a przyciągające wzrok, cyfrowe pejzaże rajskiej wyspy to niezłe remedium na ADHD. Żarty, na wspomnienie których średnio rozgarnięty pięciolatek chlaśnie się dłonią w czoło, idą w dziesiątki, piskliwe głosiki bohaterów rozrywają bębenki uszne, a aktorzy próbują odegrać coś na kształt slapsticku, co przywodzi na myśl najlepsze kawałki z archiwum Tadeusza Drozdy. Kto chce zobaczyć Alvina, palec do budki!

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie cyniczny plan ograbienia trochę starszych dzieciaków z kieszonkowego i skoku na nasze pensje. Twórcy starają się jak mogą, aby z kamienną twarzą sprzedać nam "familijną" rozrywkę. Wyciągają z rękawa prymitywne i nieśmieszne nawiązania do kultury popularnej (zwłaszcza do klasyki opowieści spod znaku Robinsona Crusoe), wymyślają aluzyjne i coraz bardziej perwersyjne aranżacje popowych hitów, powtarzają do znudzenia ograne w poprzednich filmach motywy. Próbują mrugać do nas okiem, lecz efekt ich starań jest daremny – film po prostu tchnie fałszem.

W idealnym świecie trzylatki same potrafiłyby zasznurować buciki, ubrać kurteczkę i wybrać się do kina. Niestety, a może na szczęście, wciąż są zdane na nas. Apeluję, nie wyłączajmy naszego sensora żenady – nie dajmy im zwariować!
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones